Nie opuszczaj mnie

Posted in: by . 12 Comments




Całkiem udana i zarazem bezbrzeżnie smutna adaptacja genialnej prozy Kazuo Ishiguro to metaforyczna historia trójki młodych ludzi, którzy miotają się pomiędzy przygnębiającą wiedzą o celu własnego istnienia a niemożliwością zrozumienia jego sensu.

The permalink

12 Responses to Nie opuszczaj mnie

  1. Choć film jest niezły, bardziej jednak polecam książkę. Wielką jej zaletą jest pewien stopień niedomówienia, z którym film nie radzi sobie najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film jest pięknie zagrany - Carey Mulligan, dla niej wielkie brawa za stworzenie wspaniałej postaci.

    Co do porównania książka/film, to zgadzam się, z KT, że książka jest o wiele lepsza, ale film zrobiono i tak dobrze. Warto go zobaczyć, choćby dla przepięknych zdjęć i pastelowych barw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, poryczałam się na filmie, choć byłam nastawiona sceptycznie. I masz rację - Carey Mulligan jest świetna :)

      Usuń
  3. Film sobie potrafi świetnie poradzić z niedomówieniami. Problemem są widzowie. Od lat producenci starają się robić filmy „dla wszystkich” zaniżając dolną granicę wieku odbiorcy. Wszystko po to, by film od samego początku poruszający temtykę dorosłych dla dorosłych, mógł być obejrzany, a co gorsze, też zrozumiany, przez np. dwunastolatków. Powoduje to spłycenie problemów, wycięcie niejasności z ostatecznej wersji montażu i generalne pogorszenie jakości całego gatunku jakim jest flm. Daleki jestem od propagowania nudziarstwa i megaciężkich filmów jako wzorca, ale dalszy zalew facetów w rajtuzach (spajdermen) i innych tego typu bohaterów naprawdę nie przynosi kinu żadnego pożytku. Przypuszczalnie w tym właśnie filmie można było zmieścić klimat, tajemnicę i niedopowiedzenie. Niestety, decyzja była pewnie taka: wyprostować zawiłości, film musi być czytelny nawet jak ktoś się gapi w popcorn. I klops.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kysz od filmów z superbohaterami! W końcu mamy odpowiednie efekty, żeby te filmy i ci bohaterowie wyglądali tak, jak na to zasługują, a Ty chcesz mi zalew przerwać? Nie ma opcji. :D

      Usuń
    2. Tak, tylko ich jedynym problemem jest to czy im należycie rajtki połyskują. Archetypowi bohatera filmowego to nie pomaga...

      Usuń
    3. Czy można było? To trudne pytanie... z jednej strony można powiedzieć, że jednak w porównaniu z literaturą film to "chamska sztuka", w której pewne rzeczy pokazać po prostu trzeba. W książce Ishiguro ogromnym atutem było to, że do pewnego momentu czytelnik nie do końca sam wiedział i rozumiał, w jakim świecie się znajduje i kim jest narratorka, która mu ten świat przybliża. W dużej mierze dlatego, że ona sama opowiadała cofając się w przeszłość, do pozycji osoby tego nieświadomej. W filmie jednak poznajemy świat przez obrazek, a nie przez słowo, dlatego myślę, że jednak to był świadomy, artystyczny wybór, a nie konieczność komercyjna. Nie oznacza to jednak, że adaptacja zawsze musi być gorsza od literatury. Choćby z "ishigurowskiego" podwórka: "Okruchy dnia", czy z tzw. zupełnie innej beczki: "Łowca androidów"... Tak że trudno tu chyba wyciągnąć jakiś generalny wniosek. Co powiedziawszy, też jestem w szoku gdy widzę masakryczny wysyp remake'ów, restartów i innych resetów aktualnie w kinach... na szczęście już za 3 dni Mroczny Rycerz :)

      Usuń
    4. To zagadnienie to mój konik :-) I choć można na ten temat długo, to tylko jedna linka:

      http://scriptogr.am/danielswiatly/post/po-co-czytac-skoro-mozna-obejrzec-film

      Usuń
    5. Jeśli w ogóle można tu mówić o jakimś sporze, to ja staję po stronie KT i, na dodatek, wydaje mi się, że sprawę adaptacji filmowych literatury załatwiliśmy (DŚ - piję do twojej linki). Chyba się powtórzę, ale to nowe miejsce, więc może mam prawo: wg mnie adaptacja filmowa książki to nowe dzieło, czasem dzieło sztuki, posługujące się innymi narzędziami, mające inne możliwości przekazywania historii. Dlatego podobała mi się książka i podobał mi się film, choć są różne. Nie powiedziałabym, że film jest uproszczony względem książki - popieram tu zdanie KT, że jest to celowy zabieg, świadomy, by w inny sposób opowiedzieć tę historię. W przypadku filmu wydaje mi się to o tyle lepsze, że w ciągu półtorej godziny widz ma poznać całą tę historię, nie ma szansy na oswojenie się z nią, więc wiedza, którą się sygnalizuje na początku (nie przesadzajcie, że od pierwszej sceny wszystko wiadomo, bardzo dużo, dużo więcej niż w książce, ale nie wszystko) musi widza przyzwyczaić do prawdy odsłoniętej na samym końcu, tej ostatecznej prawdy, która - nie wiem, jak dla was - ale dla mnie była bardzo trudna do przyjęcia i do zniesienia.

      Usuń
    6. I znowu stawanie po jakiejś stronie ;-)

      Zapominacie o jednym elemencie warsztatu, który jest wspólny dla obydwu dziedzin ale zupełnie inaczej przez nie używany. To Czas. Czytając książkę macie więcej czasu na podróż myśli. Natomiast czas użyty w filmie może wpłynąć (nie musi) na odbiór emocji. Często zdecydowanie bardziej wyrazisty niż podczas lektury. Daleki jestem od wartościowania, co lepsze, książka czy film. To inne dziedziny. Dlatego zawsze się trochę burzę na słowo „adaptacja”. Dla wielu ludzi oznacza ono, że oczekują takich samych lub podobnych przeżyć jakie towarzyszyły im podczas czytania. Właściwsze powinno być: „film inspirowany” taką i taką kniżką ;-)

      Usuń
    7. Danielu, przecież właśnie na czas wskazałam, choć nie nazwałam go po imieniu: przez półtorej godziny inaczej kumulują się emocje i dlatego - wg mnie - realizatorzy tego filmu inaczej dawkowali wiedzę, którą w książce zdobywa się stopniowo.

      Po drugie, nie staję w sporze (czy to spór?) film-książka po żadnej stronie, bo, jak już wcześniej i gdzie indziej pisałam, to dla mnie dwa odrębne dzieła. Natomiast wybierając między opinią Twoją, DŚ, a KT, skłaniam się ku jej twierdzeniom. Tyle :) Mogę się równie dobrze podpisać pod Twoim ostatnim komentarzem :)

      Usuń
  4. No cóż. Wiele zostało powiedziane i większości słusznie i prawidłowo :) Myślę, nie: jestem pewna, że przy jakimś niezłym winie moglibyśmy przegadać na ten temat wiele godzin :) Póki co dorzucam tylko to (bardziej jako uzupełnienie niż polemikę, bo chyba faktycznie, tak jak Ania napisała, sporu tu wielkiego nie ma): język filmu podły nie jest. Potrafi być jak skurczybyk wyrafinowany. Tylko nie każdy filmowiec, jak i nie każdy użytkownik innego dowolnego języka, potrafi zrobić taki użytek z jego potencjału, by stworzyć poezję. Przypomina mi się co powiedział kiedyś Forman w jednym z wywiadów: punktem wyjścia do każdego mojego filmu był paradoks.
    Wracając do samego filmu - Ania, napisałam przecież, że się poryczałam :)

    OdpowiedzUsuń