„Kamerdyner”
Film ma pretensje, by być historią ostatniego półwiecza USA opowiedzianą z perspektywy czarnoskórego służącego w Białym Domu i choć – co istotne – poznajemy trudne dzieje emancypacji Afroamerykanów, to trudno pozbyć się wrażenia, że jest to propagandowy obraz, „wzruszający i godny Oskarów”, jak głosi napis na plakacie.
„Papusza”
Papusza i jej wiersze znalazły w tym filmie godną oprawę; nie zobaczyć go, to jakby pozbawić się szczęścia płynącego z obcowania z pięknem, idealną syntezą słowa, obrazu i dźwięku.
Krótkie wprowadzenie w atmosferę filmu.
„Ida”
Lata 60-te; młodziutka, niedoszła zakonnica wraz ze świeżo
poznaną ciotką alkoholiczką odbywa podróż w głąb rodzinnej przeszłości, by móc
określić swą przyszłość: pod przykrywką „klasycznego polskiego snuja”, bądź „kolejnego
filmu o Żydach” kryje się seans, który skutecznie żongluje oczekiwaniami widza,
wytrąca z równowagi, a nawet parę razy zaskakuje poczuciem humoru reżysera,
wykształconego przecież w Anglii.
„Grawitacja”
Pomijając natrętny psychologizm i brak wiarygodności
przedstawionych wydarzeń, Cuaron ojciec
i syn zrobili kawał dobrej roboty, łącząc starą dobrą hitchcockowską
dramaturgię z zapierającymi dech w piersi efektami specjalnymi, tylko po to by
powrócić do esencji kina: przeżywania tego, co nieprzeżywalne; pokazania tego,
co przekracza granice wyobraźni.
„Take shelter”
Na ekranach setki coraz głupszych seriali telewizyjnych, ale ten film może posłużyć za przyczynek do dyskusji, czym jest, lub powinno być, niebanalne, metaforyczne, emocjonalne – prawdziwe – kino.